Byłam ostatnio pierwszy raz na uczelni. Ten dzień naprawdę mnie wykończył, choć to były jedne zajęcia, trwające zaledwie dwie godziny. Podróż do i z powrotem to również około dwóch godzin, a byłam jeszcze na kawie z przyjaciółką ze studiów. Weekend po w większości przespałam. I wiecie… ja byłam naprawdę zła na siebie w tym momencie. Przecież mam tyle na głowie! Zadania zaliczeniowe, wejściówki, kolokwia – mogę wymieniać i wymieniać, a jedyne co byłam wtedy w stanie zrobić… To leżeć.
Ten czas to tylko 2 dni, ale ja nie dość, że czułam się zła to jeszcze okropnie zmęczona, co jednocześnie napędzało moje wyczerpanie. Opowiem Wam trochę o tym jak po pierwszych wewnętrznych kłótniach, powiedziałam sobie “Wiesz co, w sumie to ja rozumiem Twoje zmęczenie’’. A droga ta była zadziwiająco krótka.
Pozwoliłam sobie odpocząć
Moja uczelnia prowadzi głównie zajęcia zdalne, stacjonarnie zaplanowane mam zaledwie dwa dni na cały semestr. Jeden już za mną – ufff! W tym roku akademickim, ucząc się na błędach z poprzedniego, dbam o to, aby mój pokój, a szczególnie łożko było miejscem odpoczynku. Jak tylko weszłam do domu, zjadłam obiad i wyszłam z psem, położyłam się w nim i nie wstałam do wieczoru. To był ten moment, gdy toczyłam wewnętrzną batalię. Wstać, czy nie wstać. Przeczytać rozdział na następne zajęcia, czy nie.
Postanowiłam wsłuchać się w to, skąd to moje “przeogromne zmęczenie” się wzięło. Dwie godziny zajęć na uczelni to faktycznie mało, biorąc pod uwagę, że czasem zdalnie trwają one od rana do wieczora. Nie były to też zajęcia wymagające, w większości je przesiedziałam. A później spędziłam miło czas z koleżanką w kawiarni, podczas przebywania na uniwersytecie również było bardzo przyjemnie…
Musiałam zacząć grzebać trochę głębiej… I odkrywając, co tam siedzi, przyznam, że byłam w dużym szoku.
Okazało się, że ostatni raz byłam uczyć się w miejscu poza domem… w marcu 2020 roku. Przecież to aż 1,5 roku! Mnóstwo czasu, przez który mogłam się odzwyczaić. Zresztą w liceum nie lubiłam chodzić do szkoły, męczyłam się tam, a moja frekwencja była niewiele wyżej niż 50%. Teraz, to normalne, że muszę tego wszystkiego nauczyć się od nowa. Jestem zwykłym człowiekiem.
Poczucie przebodźcowania, które często towarzyszy mi po nowych sytuacjach, zamiast ignorować, postanowiłam zrozumieć. To było najlepsze co mogłam zrobić. Powiedziałam wtedy sobie, że rozumiem swoje zmęczenie, pozwoliłam sobie odpocząć. Przez weekend nie zajmowałam się rzeczami bardzo wymagającymi, a skupiłam się na “ojojaniu siebie” (ojojać – to ostatnio moje ulubione słowo!) i m. in. wyszłam na spacer, czy przyrządziłam sobie pizzę.
Możesz czuć się zmęczona_y.
W to nasze zmęczenie, jeśli go nie rozumiemy, warto się wsłuchać. Zadbać o siebie. Nie nakładać na siebie większej ilości obowiązków – zrobić minimum tych potrzebnych. Postaraj się zamiast złoszczenia na to, że nie czujesz się w pełni sił, zrozumieć skąd to się wzięło. Może okazać się, że warto będzie z kimś porozmawiać o ilości zadań do wykonania, albo o zwykłej, chwilowej potrzebie odpoczynku.
A odpoczynek jest ważny, bo gdy przyjdzie nam coś później zrobić… Zmęczeni_one nie wykonamy tego w odpowiednich standardach.
Jeśli czujesz się zmęczona_y przewlekle (ciągle, bez większego powodu) skonsultuj to z lekarzem/lekarką to może być objaw depresji, niedobór jakichś mikroelementów, czy objaw choroby somatycznej.
Dbajcie o siebie.